2018-04-04

Marcin Spenner: Mam zamiar pokazać różne twarze

0

Artysta opowiedział o singlu „Lucy”, nadchodzącej płycie i… koszykówce.

Miał być koszykarzem, ale niespodziewanie na jego drodze stanęła muzyka. Po ogromnym sukcesie w jednym z talent show, zniknął na kilka lat, by odnaleźć swoją drogą. Marcin Spenner powrócił z nowym singlem „Lucy”, który powstał we współpracy z Karoliną Kozak, ale to nie wszystko. Jesienią ukaże się debiutancki album artysty. W rozmowie z POLSATMUSIC.PL, Marcin ujawnił szczegóły nadchodzącego krążka. Porozmawialiśmy także o dawnej, sportowej pasji i festiwalach, na które czeka.

- Nie można zacząć tego wywiadu inaczej niż pytaniem: gdzie byłeś, jak Cię nie było? Po takim programie jak X-Factor zapewne zarówno Twoje oczekiwania, jak i oczekiwania widzów, są spore. Dlaczego wciąż czekamy na Twoją debiutancką płytę?
- Tuż po zakończeniu programu nie do końca wiedziałem, co chcę z tą muzyką robić i jakie decyzje podjąć. Rozpocząłem pracę nad materiałem, w którym od samego początku byłem kreowany na osobę, którą nie jestem. Podjąłem w pełni świadomą decyzję o wycofaniu się z projektu. Początkowo było mi ciężko, bo wiedziałem, że wiąże się to z takim ryzykiem, że ludzie o mnie zapomną i będę musiał budować wszystko od nowa. Dzisiaj wiem, że najzwyklej w świecie nie byłem wtedy jeszcze gotowy.

- Wspomniałeś o błędnych decyzjach - czy były one związane z twórczością czy bardziej chodziło o rzeczy związane z managementem, organizowaniem koncertów?
- To było stricte związane z muzyką i wizją mojej osoby, tego co będę sobą reprezentował. Zawsze stawiałem na artyzm na dłuższą metę. Widzę siebie jako artystę, który stawia duży nacisk na jakość brzmienia, patrzy na płytę jak na pewną całość, która musi mieć w sobie tego ducha, prawdę, to coś dzięki czemu długo po przesłuchaniu słuchacz chętnie do niej wróci. Jesteśmy po premierze singla, a mi marzy się, żeby po wydaniu całego albumu ludzie zwrócili też uwagę na inne numery, które się tam znajdą. Tam są naprawdę perełki. Są też dwa kawałki po angielsku, z których jestem bardzo zadowolony.

- Co było punktem zapalnym Twojego powrotu? Czy była to spontaniczna decyzja czy narastała w Tobie jakiś czas?
- Tak naprawdę wszystko zaczęło się, gdy rozpocząłem współpracę ze studiem Custom34,a punktem zwrotnym był moment, w którym do naszej ekipy dołączył Bogdan Kondracki. Bogdan wniósł nowego ducha, świeże spojrzenie i momentalnie stał się motorem napędowym dla nas wszystkich. We współpracy z nim stworzyliśmy szkielet materiału w bardzo krótkim czasie, oparty w większości na moich liniach melodycznych.

- Jak przebiega współpraca z taką osobą jak Bogdan, która ma na swoim koncie produkcje m.in. dla takich artystów jak Ania Dąbrowska, Monika Brodka, Edyta Górniak i Ania Wyszkoni?
- Tu nie ma co wymieniać, bo do jutra byśmy tego nie zrobili (śmiech). Bogdan przede wszystkim słucha i podchodzi do współpracy bardzo indywidualnie. Jest producentem, który wyczuwa osobę, jej wrażliwość i naprowadzą ją na właściwe tory. Zanim weszliśmy do studia odbyliśmy kilka rozmów o tym jakie preferuję brzmienia i kto mnie inspiruje, itp.

- Na jakim etapie są nagrania krążka?
- W zasadzie mamy cały album gotowy (śmiech). Zostawiliśmy sobie jednak otwartą furtkę i pracujemy nad kolejnymi piosenkami, lepiej jest mieć więcej materiału i ewentualnie coś odrzucać bądź zostawić na kolejny krążek.

- Udostępniłeś już pierwszy singiel zapowiadający krążek, „Lucy”. Jak się czujesz po premierze?
- Bardzo dobrze, przyznam, że odbiór jest naprawdę entuzjastyczny. Jedyne negatywne opinie, z którymi się spotkałem dotyczyły tego, że jestem kolesiem tylko od ballad, ale mierzyłem się już z tym kilka lat temu (śmiech). Gwarantuję jednak, że nie jestem smutasem (śmiech). Taką piosenkę wybraliśmy na wstęp, a kolejne mogą zaskoczyć sceptyków. Nie mówię tu o tanecznych numerach disco, ale trochę innej odsłonie, w której również czuję się swobodnie.

- Powiedziałeś, że macie nagrany już cały materiał, jak zatem doszło do tego, że wybraliście „Lucy” do promocji?
- „Lucy” nagraliśmy przy pierwszej sesji. Roboczy tytuł tego kawałka to - uwaga - „Ballada”(śmiech). W późniejszym stadium produkcji, kiedy tylko zaśpiewałem ją po polsku czuliśmy, że to właśnie „Lucy” może pójść „na pierwszy ogień”.

- Od razu z premierą singla, pojawił się także klip.
- Miałem pewne wymagania względem tego jak ma wyglądać teledysk. Zależało mi na tym, aby obraz nie był cukierkowy i przerysowany, tylko bardziej ludzki i bliższy temu z czym spotykamy się na codzień. Dlatego bardzo ucieszyła mnie możliwość współpracy z ekipą Psychokino. Dorota i Tomek to bardzo kreatywni i pozytywnie nakręceni ludzie, z którymi od razu złapałem wspólny język. Scenariusz, który zaproponowali już po pierwszym odczytaniu w moim odczuciu był strzałem w dziesiątkę.

- Czy planujesz jeszcze współpracę z Psychokinem?
- Jak najbardziej, jednak przyszłość pokaże. Chciałabym zaznaczyć, że mam zamiar pokazać różne twarze Marcina Spennera. Nie jestem tylko tym zamyślonym kolesiem, patrzącym ciągle w przeszłość. Mam też inne rzeczy do przekazania.

- Współautorką tekstu jest Karolina Kozak. Ballada o miłości pisana z perspektywy zarówno kobiety, jak i mężczyzny, to zawsze coś wyjątkowego.
- Karolina posiada wyjątkowy dar przelewania myśli na papier w sposób mało oczywisty nawet w przypadku piosenek o miłości, jest też świetną wokalistką, waży każde słowo i potrafi je przełożyć na język do śpiewania. Jest też wymagającą osobą, nie mogę jej po prostu powiedzieć „chcę piosenkę o miłości”, muszę podać konkretny, rozwinięty i treściwy „trop”. Moja historia była pewnego rodzaju spojrzeniem na to „co by było gdyby”. Często zastanawiamy się jak potoczyłyby się nasze losy, gdybyśmy podjęli inne decyzje i z reguły wydaje nam się, że przy drugim podejściu postąpilibyśmy lepiej. Karolina ujęła to w idealny sposób.

- Pozostałe teksty na płycie też napisaliście wspólnie?
- Tak, również w oparciu o wspomniane już tropy. Jedyne teksty, jakie napisałem sam to dwa utwory po angielsku. Czuję się w tym swobodnie, mogę poruszyć ciężkie tematy, mam większe wyczucie w tym obszarze. Do polskich tekstów pisanych przeze mnie jeszcze dojdziemy, ciągle próbuję, ale na razie większość ląduje rzutem Michaela Jordana w koszu (śmiech).

- Przywołałeś legendę NBA, więc nie mogę nie zapytać o Twoją pasję do koszykówki. Grasz jeszcze?
- Gram, ale szybko sobie przypominam, dlaczego nie mogę tego robić. Po kontuzji mam jeszcze wstawkę w kolanie, mogę ćwiczyć, mogę biegać, ale nie mogę się aż tak forsować.

- A zdarza Ci się oglądać NBA albo polską ligę?
- Już nie. Kiedyś znałem wszystkie nazwiska, drużyny. Zwłaszcza, że Trójmiasto mocno stoi koszykówką. W pewnym momencie odpuściłem, zająłem się całkowicie muzyką.

- Czy coś z koszykówki, ze sportu ogólnie pomogło Ci odnaleźć się w branży, w muzyce?
- To zupełnie dwie różne dziedziny, jedyne co znajduję w nich wspólnego to hart ducha, walka, nieodpuszczanie. Miałem tego ducha sportowego w sobie, zdrową rywalizację. Myślę, że dzięki temu się nie poddałem, nie odpuściłem, by zbudować drużynę marzeń. Ważne jest by pracować z ludźmi, którzy mają podobne spojrzenie.

- Dochodzimy zatem do tego momentu, że mogę zapytać - kiedy możemy spodziewać się albumu?
- Myślę, że śmiało mogę powiedzieć, że jeszcze w tym roku. W najbliższym czasie zaprezentujemy kolejny singiel, aby przykuć uwagę szerszej publiczności.

- Co z tytułem, okładką?
- Jesteśmy w trakcie działania. Jutro mamy akurat sesję zdjęciową. Koncepcja jest domknięta.

- Czego ostatnio słuchałeś, co można znaleźć na Twojej playliście?
- Jestem takim człowiekiem, który potrafi słuchać jednej piosenki lub jednego albumu na okrągło. Wracam do płyt Nothing But Thieves, śledzę ich odkąd wydali epkę. To jest zespół, który mnie fascynuje. Jestem fanem Jacka Savoretti, ma piękne melodie i rzadko spotykaną barwę głosu. Już mi się troszeczkę przejadło, ale słuchałem ostatnio bardzo młodego zespołu Greta Van Fleet, grają jak Led Zeppelin. Pojawili się nagle, a zagrali już chyba wszędzie, na Coachelli, we wszystkich amerykańskich talk-shows. Z naszych polskich, rodzimych artystów to moim wielkim guru jest Krzysztof Zalewski.

- Wspomniałeś Coachellę, u nas też zbliża się sezon koncertowy, festiwalowy. Na jakie wydarzenia czekasz z niecierpliwością?
- Czekam na Open’era. Dowiedziałem się, że na scenę wraca Dawid Podsiadło, więc trzeba to usłyszeć i zobaczyć. Oprócz tego będzie też Kaleo i Bruno Mars, także jeśli czas pozwoli chciałbym zaliczyć więcej niż jeden dzień. Na reszcie festiwali najchętniej sam bym wystąpił (śmiech).

Rozmawiała Julia Borowczyk